Czy koronawirus wstrzyma dostawy na fermy?
Mogłoby się wydawać, że koronawirus to wyłącznie problem ludzi. W rzeczywistości jednak skutki epidemii mogą sparaliżować całą branżę drobiarską. Niemożliwe? Zastanówmy się przez chwilę.
Koronawirus nie przenosi się, jak grypa ptaków. Plotki przeczące temu faktowi na szczęście pojawiły się i umarły w Indiach. Medialne spekulacje na ten temat, w ciągu trzech tygodni doprowadziły do spadków cen drobiu o 50%, a straty szacuje się na prawie 200 milionów dolarów. To zła wiadomość dla Hindusów, ale dobra dla polskich hodowców drobiu, ale niestety ostatnia.
Analizując zjawiska, jakie epidemia wywołała na azjatyckich fermach drobiu, należy wziąć pod uwagę powielenie tych wzorców w Polsce. Kluczową frazą, która ciśnie się na usta jest
utrudnienia w dostawach pasz
Nie należy bagatelizować tego zagrożenia, bo to najbardziej prawdopodobny scenariusz w przypadku wybuchu epidemii w naszym kraju. Ograniczenia w transporcie, izolacja miast i wsi niewątpliwie przerwie wrażliwy łańcuch dostaw. Rozpędzona logistyczna maszyna wyhamuje i dużo czasu zajmie jej osiągnięcie prędkości sprzed epidemii.
Od tygodni na chińskich fermach giną z głodu miliony kurczaków, do których nie ma możliwości dostarczenia śruty sojowej i kukurydzy. Kurczący się rynek odbiorców zmusza dostawców pasz do ograniczenia produkcji. Należy prognozować, że nawet, gdy epidemia minie, dostawcy będą potrzebowali sporo czasu na wznowienie produkcji i przywrócenie dostaw. Analitycy oceniają, że cała branża produkcji zwierzęcej będzie się borykała z skutkami epidemii jeszcze w drugim kwartale. O ile epidemia nie zmieni się w pandemię.
Utrudnione dostawy do sieci handlowych, konsumenci poszukujący produktów z długim terminem ważności do spożycia spowodują, że zmaleje popyt na świeże mięso w całej EU. W konsekwencji ceny żywca zaczną spadać, co przy obecnej nadprodukcji z daleka pachnie poważnym kryzysem.
eksport na pierwszej linii ognia
Gołym okiem widać też, że epidemia zmierza do Polski z zachodu, przez Włochy, Austrię i Niemcy. Choć trudno sobie wyobrazić, to istnieje realne zagrożenie zamknięcia części dróg i autostrad. Przecież blokady portów, dróg, jak w Lombardii, to naturalna próba utrudnienia rozprzestrzeniania się koronawirusa. Za przykład niech posłużą tysiące kontenerów zalegających w azjatyckich portach, nad którymi powoli unosi się fetor przegranej bitwy z epidemią. Bitwy, ale nie wojny.
przetrwają najmądrzejsi
Hodowcy już dzisiaj powinni wziąć pod uwagę ograniczenie wielkości produkcji, żeby zminimalizować przyszłe straty. Nie jest tajemnicą, że branża porusza się na granicy opłacalności i tylko zmniejszenie produkcji pozwoli przetrwać kryzys. Ci, którzy zdecydują się na ten ruch, paradoksalnie zyskają. Epidemia prędzej, czy później zostanie opanowana. Ci hodowcy, którzy zachowają dobrą kondycję, szybko wrócą na rynek. Zapewne ograniczona podaż i nienasycony popyt wywindują ceny drobiu do góry.
Można zatem zaryzykować tezę, że wbrew pozorom
epidemia koronowirusa, to szansa dla całej branży,
bowiem koronawirus ograniczy całą produkcję. Najbardziej dotknie hodowców najmniej odpornych na duże wahania cen. Jest szansa, że nadprodukcja, która od lat zaburza równowagę rynkową, znacząco się zmniejszy. W konsekwencji hodowcy drobiu, którzy do tej pory byli zmuszani do szukania zysków w oszczędnościach, będą mieli bardzo dobrą pozycję negocjacyjną w rozmowach z konkurującymi ze sobą ubojniami.
To również dobry moment na stworzenie silnej reprezentacji hodowców, która wpłynie na regulację rynku.
Nie jestem analitykiem, ani nawet ekonomistą. Obserwuję trendy, czytam i analizuję wydarzenia związane z branżą drobiarską. Swoimi przemyśleniami dzielę się na portalu bezpiecznaferma.pl